Ok. Chyba czas na nowego posta :)
W sumie trochę się działo. Juwenalia, te sprawy :)
Nie powiem, juwenaliowy weekend poprawił moją samoocenę po tysiąckroć. W piątek słyszałam jaka jestem śliczna, a w niedzielę jaka mądra i inteligentna. Tak to ja moge żyć :) Nie wspomnę już o darmowej, ogromnej ilości wódy, którą byłam częstowana w piątek :)
Powoli karma się chyba odwraca. Mam nadzieję. W poniedziałek zostałam bezczelnie obudzona przez W. Ale szybko mu wybaczyłam, bo okazało się, że dzwoni, żeby mnie poinformować, że jedzie w weekend nad jezioro. Nie dopytywałam się czy zabiera ze sobą mojego (mam nadzieję) przyszłego (przynajmniej) partnera seksualnego. Okaże się na miejscu. Ja zasadniczo bardzo chciałam jechać, ale jeszcze w poniedziałek wszystko pod górę. Oprócz W. jadą też moje 2 znajome w te okolice, jakiś wyjazd na żagle z ich uczelni. Wszystko po prostu pięknie się układa pod względem towarzystwa, a tu lipa, bo nagle się okazało, że $ po prostu wyparowała (a tak serio to kupiłam kilka rzeczy, które są must i trzeba się w nie raz na kilka miesięcy zaopatrzyć, do tego bilety na Orange Warsaw, 3 pary butów i $ niet), w pracy mam w piątek nockę i w niedzielę dniówkę. Część świata po prostu się sprzysięgła przeciwko mnie. Ale ja uparte stworzenie jestem, więc załatwiłam i zamieniłam się zmianami. W niedzielę mam na 19, więc cała sobota moja :) Kasa nagle do mnie przyfrunęła, bo kilka tygodni temu pożyczyłam kumpeli kasę i nagle mi ją oddała. Sprawdzałam prognozę pogody, ma być ładnie. Wszystko więc idealnie się układa, nie ma to tamto :) W sobotę jadę więc się opierdalać, opalać i cholera wie co jeszcze :)
Teraz na trochę smutniejszą nutę. W piątek zmarł mój promotor. Wszyscy wiedzieliśmy, że jest chory, ale myśleliśmy, że bardziej na zasadzie pobytu w szpitalu i leczenia, a nie że aż tak z nim kiepsko. Jestem więc promotorless. 2. czerwca ma być jakieś spotkanie w tej sprawie. Się okaże.
Do MCR na żywo jeszcze tylko jakieś 20kilka dni!!!
Continue reading...
W sumie trochę się działo. Juwenalia, te sprawy :)
Nie powiem, juwenaliowy weekend poprawił moją samoocenę po tysiąckroć. W piątek słyszałam jaka jestem śliczna, a w niedzielę jaka mądra i inteligentna. Tak to ja moge żyć :) Nie wspomnę już o darmowej, ogromnej ilości wódy, którą byłam częstowana w piątek :)
Powoli karma się chyba odwraca. Mam nadzieję. W poniedziałek zostałam bezczelnie obudzona przez W. Ale szybko mu wybaczyłam, bo okazało się, że dzwoni, żeby mnie poinformować, że jedzie w weekend nad jezioro. Nie dopytywałam się czy zabiera ze sobą mojego (mam nadzieję) przyszłego (przynajmniej) partnera seksualnego. Okaże się na miejscu. Ja zasadniczo bardzo chciałam jechać, ale jeszcze w poniedziałek wszystko pod górę. Oprócz W. jadą też moje 2 znajome w te okolice, jakiś wyjazd na żagle z ich uczelni. Wszystko po prostu pięknie się układa pod względem towarzystwa, a tu lipa, bo nagle się okazało, że $ po prostu wyparowała (a tak serio to kupiłam kilka rzeczy, które są must i trzeba się w nie raz na kilka miesięcy zaopatrzyć, do tego bilety na Orange Warsaw, 3 pary butów i $ niet), w pracy mam w piątek nockę i w niedzielę dniówkę. Część świata po prostu się sprzysięgła przeciwko mnie. Ale ja uparte stworzenie jestem, więc załatwiłam i zamieniłam się zmianami. W niedzielę mam na 19, więc cała sobota moja :) Kasa nagle do mnie przyfrunęła, bo kilka tygodni temu pożyczyłam kumpeli kasę i nagle mi ją oddała. Sprawdzałam prognozę pogody, ma być ładnie. Wszystko więc idealnie się układa, nie ma to tamto :) W sobotę jadę więc się opierdalać, opalać i cholera wie co jeszcze :)
Teraz na trochę smutniejszą nutę. W piątek zmarł mój promotor. Wszyscy wiedzieliśmy, że jest chory, ale myśleliśmy, że bardziej na zasadzie pobytu w szpitalu i leczenia, a nie że aż tak z nim kiepsko. Jestem więc promotorless. 2. czerwca ma być jakieś spotkanie w tej sprawie. Się okaże.
Do MCR na żywo jeszcze tylko jakieś 20kilka dni!!!