czwartek, 22 grudnia 2011

Christmas coming, Olcia going...



Nawet nie wiecie jak się ciesze, że przez następne kilka dni uda mi się złapać chwilę oddechu. Jak na razie siedzę w pracy do 7 rano, jutro to samo, ale za to od 27 mam wolne i jadę w pizdu. Muszę się na chwilę wyrwać, bo zwariuję. Jakby było mało to odezwała się moja wspaniała ex-przyjaciółka z pytaniem czy chcę się z niż spotkać po świętach czy całkowicie odpuściłam już znajomość z nią. Nie bardzo wiem czego ona się po mnie spodziewa, zwłaszcza, że jest to dokładna powtórka z tego co było w zeszłym roku, też ' pogodziłyśmy się' po świętach. Czy ona myśli, że odpiszę jej na tego smsa w 160 znakach?

Święta? Nie jest mój ulubiony czas w roku, ale to pewnie z tego względu, że mojej rodzinie daleko do ideału. Dlatego cieszę się, że praktycznie cały pierwszy i drugi dzień świąt spędzam w pracy. Płacą mi za to podwójnie, więc dla mnie win win sytuacja.

Możliwe, że w drugi dzień świąt czeka mnie impreza, ale to jak co roku okaże się w drugi dzień świąt, ponieważ mój najlepszy kumpel nie wierzy w opcję "powiadom Olcię wcześniej".

Co jeszcze? Ano jakżeby inaczej, moi lektorzy (w liczbie 3) również nie znają słowa "odpoczynek", w ciągu świąt mam więc tyle do zrobienia w kwestiach uczelnianych, że zaczynam się zastanawiać czy oni zdają sobie sprawę, że studenci to ludzie, a nie roboty.



Polecam świetną, genialną, od ostatniego tygodnia moją ulubioną wokalistkę. Posłuchajcie, mam nadzieję, że zakochacie się tak jak ja :)








Idę pochłonąć kawałek ciacha, które zostało z wczoraj hostelowej wigilii :)

Wszystkim Wam życzę spokojnych, rodzinnych (bardziej niż moje), wypełnionych ciepłem i uśmiechem Świąt :)

Continue reading...

poniedziałek, 12 grudnia 2011

It's the smallest things that make your ego this fucking big







Co mnie za depresja dopadła to jest niewiarygodne. Snuję się po domu, najchętniej bym z niego nie wychodziła, tylko zapadła w jesienno-zimowy książkowy sen i obudziła się pod koniec czerwca, co by skoczyć na openera, redhotów, orange warsaw i kilka innych festiwali. Zasadniczo to bym się nie obraziła tez jakby w międzyczasie pojawiał się londyński książę z bajki, wsadził mnie do samolotu (wybredna nie będę ryanair wystarczy), kupił bilet na jeden z brytyjskich festiwali i razem ze mną taplał się w błocie. Po czym ja zostałabym angielską Rachel Zoe, a szanowny książę mógłby być dyrektorem artystycznym wielkiej agencji organizującej koncerty. Tak właśnie oto wygląda życie w mojej głowie, kiedy muszę się uczyć. Snuję pokurwione plany, maluję paznokcie, przemeblowywuję pokój, nadrabiam zaległości książkowe i planuję niedoszła karierę w świecie mody.


Świadomość przygnębienia spadła na mnie dokładnie 8 grudnia w okolicach godziny 5:30, kiedy to musiałam pożegnac się z 30stm i to nie wiadomo czy nie na zawsze. 5 godzin live streamingu, genialny koncert. Niewiele z Was wie, o ile w ogóle któraś wie, że moja miłość do tego zespołu nie jest spowodowana ani Hello-I'm gonna-look-like-20-years-old-for-the-rest-of-my-life Jaredem, ani cudnym Shannonem, ani pokręconym Tomo. Ludzie czasem się śmieją, kiedy słyszą, że muzyka ratuję życia. Moje uratowała, dlatego tak kiepsko reaguję, kiedy ktoś robi sobie żarty z 30stm. Mam ochotę wstać i powiedzieć, że gdyby nie oni mnie i zapewne kilku innych osób by nie było, a na pewno nie byłabym taka jaka jestem teraz.



(zabawa dla Was - szukamy polskie flagi na obrazku powyżej)

Do tego doszłam do wniosku, że moja eks przyjaciółka jest mega, mega, mega suczą. Jak po tym jak nasza znajomość się skończyła ona może zadzwonić do mojego ojca i prosić o jazdy doszkalające (doskonale zdając sobie sprawę, że tata nie weźmie od niej ani grosza), a na pytanie dlaczego już się nie widujemy, odpowiedzieć, tak się jakoś rozeszło... Tak się jakoś rozeszło my ass, mam nadzieję, że nigdy się nie spotkamy, bo jestem coraz bardziej rozgoryczona, a poziom mojego rozgoryczenia zasadniczo wpływa na poziom mojej wredoty i chamstwa.


Odwlekam nieuniknione. Muszę w końcu zasiąść do nauki, co wcale, ale to wcale mi się nie podoba. Teoretycznie lubię się uczyć, ale nie jak mnie coś do tego zmusza. Grrr, pociągnę tylko ten jebany semestr, podbiję legitymacje na następny i adios ciemiężcy mego umysłu!!!


Continue reading...

piątek, 2 grudnia 2011

Why don't you take a look around you....


Po raz kolejny zastanawiam się co zrobić ze swoim życiem. Rozejrzałam się ostatnio dokoła siebie i nie wygląda to kolorowo. Z kilku wielkich przyjaźni została jedna, ale teraz za to mam prawie pewność, że to TA. Jak wszyscy cię zawodzą i tylko ta jedna osoba nie ma wyjebane, nie pyta, tylko jest. Przykro mi, że osoba, którą znałam od 6 lat zachowała się jak się zachowała, pomimo tego, że zwracałam jej na to uwagę nie tylko ja. Co wizja kasy potrafi zrobić z kimś, kogo zwykłam nazywać BFF.... Ja przynajmniej nigdy nie ukrywałam, że jestem materialistką...




Plany sylwestrowe wyjątkowo są. Sromowce Wyżne od 27. grudnia. W związku z tym, że potrzebne wolne to na resztę miesiąca mam tak chujowy grafik, że to nawet nie jest śmieszne, do tego należy dodać totalny overload nauki i mamy Olcia 2.0 version depressed. Nic mi się nie chcę, czekam chyba na ten sylwestrowy wyjazd, żeby się trochę od tego oderwać i zresetować jak należy, bo inaczej sama ze sobą zwariuję. Do tego do sezonu festiwalowego jeszcze pół roku, a już cierpię na niedobór muzycznych endorfin. Poważnie zastanawiam się nad kupnem biletu na RHCP, ale tylko pod warunkiem, że 10. stycznia będą one jeszcze dostępne, bo przed tym terminem niestety nie dysponuję wolną kasą, nie mówiąc już o wolnych 200 zł. Zobaczymy czy redhoci są mi pisani :D

Oprócz tego namiętnie kibicuję Allison w amerykańskiej wersji TM :) Wczoraj już byłam bliska ukrzyżowania pana Tysona, który może mega total hot, ale jego kutasowatość w stosunku do mojej ukochanej Allison sprawiła, że nawet wygląd mu nie pomoże :P



Big, fucking huge edit! Jak mogłam zapomnieć! Siatkarze moi kochani! Trzymamy jutro kciuki o 7, w sb/nd o 3!!! Chrzanić awans na igrzyska! Ja chcę Puchar Świata!! Gramy, gramy chłopaki!

żeby nie było, że mam taki beztroski weekend, siadam do rosyjskiego. Trochę poczytam, trochę ponarzekam, ale najpierw pójdę zajarać.


Continue reading...

niedziela, 6 listopada 2011

Blessed by a bitch from a bastard's seed Pleasure to meet you but better to bleed Rise, I'll rise, I'll rise, higher!!







2 dni!! 2 dni!! A ja w proszku! Koszulka nieskończona, ba ledwo zaczęta, a jutro pół dnia na uczelni. No me gusta. Tata jutro ma wymienić opony na zimowe, co by córeczce się krzywda nie stała jak będzie ciemną nocą wracać. GPS też już załatwiony, bo niestety mój pilot ma takie rozeznanie w terenie, jak ja wymiary modelki. Boje się, że zapomnę czegoś zabrać. Nie mam termosu! Nie stać mnie na kawę z BP ani tym bardziej ze Statoil. Wiem, wiem, kompletnie panikuję, ale zaraz potem przypominam sobie, że za 48 h o tej porze będę już w trasie do Łodzi :)) Atlas Arena here I come!!!




Co do innych, mniej miłych rzeczy. Nie wiem czy któraś z Was orientuje się co to krakowski Kitsch? Ano, było to miejsce święte na krakowskiej scenie imprezowej. Tam zawsze chodziło się na koniec, tam zawsze były świetne imprezy, mnóstwo ludzi i fajna atmosfera. Było, bo już nie ma. W nocy jebła klatka schodowa (Wielopole 15 3 albo 4 piętra samych imprezowni). Nikt nie zginął co prawda, ale cała kamienica nadawała się do remontu kiedy ja tam dopiero zaczynałam bywać. Trochę przeraża mnie fakt, że mój dzisiejszy sen był bardzo podobny do rzeczywistości. Pomijam oczywiście fakt, kiedy to uprawiałam dziki sex z perkusistą (bo to jak domyślacie się jest właśnie element NIE podobny do rzeczywistości), ale między innymi mieliśmy iść do tego klubu. Ale nie doszliśmy, bo się zawalił. Mój umysł w czasie snu zaczyna mnie przerażać, wcześniej myślałam po prostu, że mam w głowie jedno wielkie gówno i to jest powodem moich poronionych, a czasem jak widać rzeczywistych snów. Teraz to już nie jest śmieszne. Oczywiście wolałabym, żeby urzeczywistnił się fragment dzikiego sexu, a nie walącego się kultowego miejsca.

Chwilowo muszę też zejść na ziemię, bo być może żyję już koncertem, ale obawiam się, że szanowna pani magister nie jest w stanie pojąć faktu, że mój umysł i dusza znajdują się już w Łodzi, a nie na trywialnych zajęciach praktycznej nauki języka rosyjskiego. To the point, muszę się pouczyć. Najpierw muszę zapalić, zrobić playlistę i mogę ruszać na bój z koniugacją....

Continue reading...

środa, 2 listopada 2011

Counting the days, countin minutes. Big bang Mars is coming to the town!!!!




Dum, dum, dum... Słyszycie? Nie? Toż to zbliża się najpiękniejszy dzień w tym roku - 8. listopada :) To już ten moment, w którym dopada mnie koncertowe ADHD. Nie mogę usiedzieć w miejscu, w słuchawkach nieustannie leci to, co za kilka dni będę mogła usłyszeć w wersji live, planuję, robię koszulkę, zbieram na paliwo :) Na szczęście udało mi się znaleźć dwie dodatkowe osoby do auta, więc koszt spadł z jakiś 80 do 40 zł. Nawet nie wiecie jak się cieszę. Za każdym razem jak tylko pomyślę o tym to gęba się cieszy, ludzie dziwnie się na mnie patrzą, a ja mam to wszystko gdzieś. Za 6 dni koncert :D


Oprócz tego w sumie nic ciekawego; uczelnia, praca, rosyjski, uczelnia, praca, rosyjski, czasem spanie. Welcome to my world. Aczkolwiek mam za to wrażenie, że w ciągu miesiąca nauczyłam się więcej rosyjskiego niż przez (teoretycznie) 2 lata nauki arabskiego. Fakt, w ciągu miesiąca więcej czasu spędziłam na zajęciach z rosyjskiego niż na arabskim w ciągu tych dwóch lat. Jakby było mało, stojąc sobie spokojnie pod moim fanstatycznym i nowoczesnym (insert sarcasm & irony here) i paląc papierosa natknęłam się na nikogo innego jak mojego gościa właśnie od arabskiego. Co on tam robił, nie mam pojęcia, bo filologia orientalna jest zupełnie gdzie indziej niż ta wschodniosłowiańska. Pomijam fakt, że to on pierwszy mnie zauważył i grzecznie się przywitał (jakim cudem on mnie poznał, skoro byłam na zajęciach jakieś 8 razy, w tym 6 razy na "zaliczeniu"). Pogadaliśmy, w sumie bardziej jak znajomi niż wykładowca i student, po czym zakazał mi zwracać się do niego panie doktorze - "Sebastian jestem, a ty już u mnie nie studiujesz". Gdyby nie fakt, że uczy takiego porąbanego języka to mogłabym go nawet polubić :)

Chwilowo też użeram się w pracy z grupą szwedzkich nastolatków i zabijam czas czekając aż TVN player pozwoli mi obejrzeć Tap Płacz. Nie cierpię szwedzkich nastolatków. Nie wiem czy oni ich tam wychowują bezstresowo, czy Szwecja to po prostu kolejny kraj, w którym istnieje stereotyp, że Polska to dzika puszcza i tu wolno zachowywać się jak zwierzęta. Każdą kolejną grupę staram się wyprowadzać z błędu. Z tą mi nawet wychodzi, bo co chwilę któryś przychodzi i do naszego słoiko-wazonika na TIPy wrzuca trochę grosza, chwaląc moją skromna osobę, łechtając przy tym moje ego. Najwyraźniej jestem miła i cool. No i mam rude włosy, ale to już w moim miejscu pracy standard. Nawet już nie liczę ile zarobiłam dzięki kolorze moich włosów. W każdym miesiącu mogę sobie z tych włosowych tipów kupić farbę, co by utrzymać ich zajebistość.

Co do włosów. Coraz silniej z mojej głowy przebija się myśl o dwutonowym kolorze. Bardzo mnie to kusi, oj bardzo. Jak tylko znajdę odrobinę czasu wpadnę do mojej fryzjerki, zapytam ile by mnie taka przyjemność kosztowała i czy w ogóle ma to jakikolwiek sens. http://www.le-happy.com/ Chodzi mi mniej więcej o to, tylko jedna z moich ukochanych bloggerek ma bardziej czerwony niż rudy odcień. We will see.

Nie wiem czy się chwaliłam, że zawiodła mnie kolejna "przyjaciółka"? Jak nie, to zawiodła. Ogromnie. Zero przeprosin, kolejne wymówki. Jak ludzie mogą tak się zmienić, nie mam pojęcia, ale po prostu wizja (tylko i wyłącznie jej) ogromnych milionów $ wszystko jej przysłoniła, łącznie z jej osobowością. Smutne, ale ja nie będę po raz kolejny sama walczyć o przyjaźń. Wiem, że część z Was powie, że może warto powalczyć, ale ja robiłam to od 1,5 roku. Dałam jej do zrozumienia, że zachowuje się jak ostatnia wredna cipa. Blah, blah, blah, zastanowię się nad swoim zachowaniem. Blah, blah....

I tym optymistycznym akcentem zakończę dzisiejszy wpis. Akurat czas na szluga i Tap Madl.

Continue reading...

środa, 19 października 2011

Fucking exciting!!





Postanowiłam, że nowy post. A co :)
Jutro idę na mecz. Trzymajcie kciuki, żebym prosto ze stadionu nie trafiła do ciupy, bo istnieje osoba, która może tam być, a której należy się porządny wpierdol. Maczety się co prawda nie dorobiłam, ale potrafię podnieść nogę na taką wysokość, że trafi dokładnie tam, gdzie powinna.

Najpierw o 19 mecz, potem impreza. Nadrabiam towarzyskie zaległości, no i muszę się lekko zresetować.

Oprócz tego jestem w trakcie szukania osprzętowania na koncert. Pojebało to allegro. 12 zł za mini tubkę neon farby, kilka złotych za glowsticka niby, ale 20 zł za wysyłkę?! Co to kurwa?! Jajko pozłacane?! To jednak nie przeszkadza mi w moim entuzjazmie :)) Jeszcze tylko 18 dni!!!! :D:D:D

Zabieram się do oglądania Płacz Madl. Trochę rosyjskiego i innych przyjemności.
Continue reading...

środa, 5 października 2011

October ramblings


Ulalalala, Olcia znalazła czas na wpis. A tak poważnie to siedzę w pracy i nadrabiam serialowe-fanficowo-towarzyskie zaległości. Odzwyczaiłam się od biegania po uczelni, a szacowny UJ raczej nie przyjmie usprawiedliwienia, że krótkie nogi nie pozwalają mi na szybkie przemieszczanie się pomiędzy starym a starszym budynkiem, w którym mamy zajęcia. Moja (już) eks uczelnia miała wszystkie budynki w odległości 15 kroków. I trudno też przestawić się z zajebistego zaplecza na stare, sypiące się pomieszczenia. Ale coś za coś. Nie płacę, więc muszę przecierpieć. Za to wykładowców mam na razie fantastycznych. Co prawda już jest zapierdol, więc i w tej kwestii muszę się przyzwyczaić do nauki na bieżąco, a nie dwa razy w roku. Inteligenta jestem to sobie poradzę :)
Z gorszych wiadomości, ludzie są średni. Mam już przylepę. O niczym innym nie marzę. Dziękuję bardzo, na brak znajomych nie narzekam, ale jakoś przeboleję. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ogólnie wiadomym jest moja "interesowność". Koleżanka-przyczepa sama zgłosiła się do funkcji starościny grupy - win win. Ja muszę tylko udawać, że ją lubię. I'm evil.

Większość z Was pewnie już wie, że się obroniłam. 4,5 na dyplomie. Średnia ze studiów 4,2, ocena za pracę 4, obrona 5. Oficjalnie jestem panią licencjat. Teraz jeszcze tylko muszę się udać po indeks, co by na UJ sprytnie ominąć paskudny przedmiot zwany wychowaniem fizycznym. Zwłaszcza, że mój fantastyczny plan zajęć przewiduje go w piątki o godzinie 16:30, co jest unacceptable for me.


Chcę już listopad! 8. dokładnie! Już teraz, zaraz!!! Przydałaby się tez wygrana w totka, co by zakupić wszystkie książki, które nie tylko wypadałoby mi mieć (według prowadzących zajęcia), ale których sama pragnę. Wielki, czerwony słownik rosyjsko-rosyjski jest na szczycie mojej listy. Może poproszę Aniołka, żeby mi pod choinkę przyniósł, bo żeby go sobie kupić musiałabym chyba zacząć drugi etat pod latarnią.

Co do mystery driver. Dalej chuja wiadomo. Nie dosłownie oczywiście. Dalej jest super secret. BOR odpada, secret service i inne takie też. Więc moja wybujała wyobraźnia oraz wrodzona inteligencja sprawiają, że w mojej głowie tworzą się scenariusze kończące się albo podróżą helikopterem nad moje jeziorko, albo mną związaną w tym helikopterze i wrzuconą do jeziora. I soooo need to get laid....

Mam za to dwie pary nowych butów. Jedne są moim pierwszym i jak na razie jedynym zakupem od bloggerki, ale jestem w nich zakochana. W życiu nie miałam tak wygodnych butów na obcasie :)


Drugie, o wiele bardziej jesienne :)
Ok. Koniec na dziś. Zabieram się za "New Girl" i marne polskie tapmadl...




Continue reading...

sobota, 24 września 2011

Driver boy, U no talking?


Well, well, well, long time no see :)
Co u mnie? Byłam w Poznaniu, widziałam się z Martą, stardadowo w Starbucksie.
Mam nowego szofera. Nic nowego. Just kidding ;) Szofer chwilowo jest na cenzurowanym.

Chwilowo zapracowywuję się na śmierć, bo przecież nie może być miesiąca, żeby ktoś od nas nie odszedł lub nie został wyrzucony. Ja się cieszę, bo póki mogę to biorę więcej godzin. Nie mam pojęcia co się będzie działo w październiku, nowa szkoła, blahblahblah... Harmonogramu oczywiście nie ma, bo szanowna uczelnia, po staremu, studentów ma w dupie.
Listopada się doczekać nie mogę :) Koncert, koncert, koncert! :D
No i prawie bym zapomniała, złożyłam pracę do obrony w czwartek. Sama nie wiem jakim cudem, bo jak po grudzie mi szło, ale się udało.  29 obrona. Tee heee i mam nadzieję, pożegnanie z tą uczelnią ;)





Serialowy sezon uważśam za rozpoczęty. Wczoraj chyba pół godziny ryczałam na Greysach. Big Bang Theory jak zawsze wprawiło mnie w dobry nastrój, oprócz tego dwa nowe seriale są wybitnie obiecujące. Polecam - The Secret Circle i New Girl z moją ukochaną Zooey Deschanel - jedna z niewielu kobiet, dla których rozważałabym zmianę orientacji ;)





Continue reading...

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

no worries, I've got that


Prawdopodobnie za tydzien o tej porze będę już w Poznaniu, albo przynajmniej w drodze do. Jak na razie mam maraton hostelowy. Jeden koleś wyleciał z wielkim hukiem, nie będę mówiła za co, bo mi się to nie do końca w głowie mieści. Więc zostało nad 3 chwilowo, bo koleżanka ma urlop.
do tego czajnik odmówił w piątek współpracy, więc o hostelową dawkę kawy muszę sbać all alone. Dziś idę na 19, 12 h. Dam radę. Przy życiu trzyma mnie perspektywa piątku. I przysięgam, że będę się fantastycznie bawić.

Marsowe bilety również przyszły,więc oficjalnie mam życie zaplanowane do 8. listopada, potem niech się dzieje co chce.

Większych newsów brak.
Continue reading...

niedziela, 31 lipca 2011

My mindfucking superpowers




Wychodzi na to, że czas na nowy post.

Zaczniemy muzycznie. Coke zbliża się wielkimi krokami, ja się robię coraz bardziej podekscytowana muzycznymi orgazmami. Editors, The Kooks, White Lies, Interpol. Czyżbym umarła i muzyczne niebo istniało w moim mieście? Ano nie do końca. Bo część druga muzycznych (i tutaj nie tylko dźwiękowaych, ale również wzrokowych) nastąpi 8. listopada w Łodzi. Kto ma wiedzieć ten wie o co chodzi, kto chce iść ten też wie i mnie spotka. End of story. Młahahaha. Jutro w samo południe nakurwiam bilety i żadne opóźnione, gorące 16 mnie nie powstrzymają!

Gratis, zajebistości jutrzejszemu dniu dodaje fakt, że pan kurier wreszcie dowiezie mój nowy telefon. Próbował w zeszły piatek, ale ja byłam w pracy, a nie w domu, więc jutro ma być. I lepiej, zeby był, bo z moim starym predzej ocipieję niż wytrzymam :)



Urlop, z którego wróciłam dziś uważam za udany. Pomimo pierdolonego deszczu, który skapywał lub też okresowo napierdalał z nieba prawie w każdy dzień. Towarzystwo na plus, zwłaszcza weekendowe, więc na pogode mogłam wypiąć dupę, chociaż przyznam, że miło byłoby choć raz wrócić trochę bardziej opalonym niż 100 letni wampir.

Kilka ciekawych rzeczy się działo, zdobyłam kilka informacji, które potwierdziły moją autoską teorię, że każdy facet, który łamie lub też w inny sposób narusza stan mojego serca zostaje przeklęty i moje osobiste zdolności mindfuckingu działają nawet na odległość :D



Jaki z tego morał? Nie zadzieraj z Olcią ;)


Closer to the Edge (MTV Unplugged)
Tags: <a href="http://www.mtv.pl">MTV Polska</a>

Continue reading...

niedziela, 10 lipca 2011

Ajm szafylynn on maj byrsdej



Urodzinowy wyjazd nadjeziorny totalnie na plus :) Nie przeszkodziło mi to, że moi znajomi, którzy pierwotnie mieli ze mną jechać dali dupy po całości. Nie chcę mi się nawet o tym mówić, bo szkoda słów. Oni mają wyjebane, ja też mieć wyjebane będę.
Pojechałam z moją K., która zgarnęła swoją M., M. wzięła chłopca swego i kierowcę. Teoretycznie jedynie. Oprócz butelek whisky w liczbie 2, kierowca, zwany dalej J. został głównym prezentem. Biedna K. nie miała gdzie spać :P Whisky wypita, urodzinowy toast wzniesiony, popółnocny spacer i kąpiel jeziorna zaliczony. Uroczy powrót pod górę do domku pokonany :) Mam pięknie pachnącą koszulkę, ponieważ 'kolega' J., w zamyśle mający być następnodniowym kierowcą nagrzmocił się najbardziej. Ja tam nie narzekam, bo dobranoc i dzień dobry było bardzo miłe :) Wielkie dłonie, +180 cm, cudne oczy i fantastyczny zapach :) Ah i oh :) Nawet jeśli moja przyjaciółka miała okazję podziwiać zwykle zakryte atuty anatomii. Panowie stanęli na wysokości zadania (dosłownie i w przenośni) i oprócz pewnych wydarzeń, które zostają przeze mnie ocenzurowane zajęli się wymianą butli z gazem, bo ja raz na jakiś czas lubię udawać damę w opałach :)

Continue reading...

środa, 22 czerwca 2011

Music, fashion and other bullshit


Nowy post w dwa dni po poprzednim? Wow, sama jestem pod wrażeniem. Odebrałam wczoraj moje buty z magazynów deezee. Pomijam fakt, że gdyby nie uprzejmość pewnego pana to w życiu bym nie znalazła odpowiedniego miejsca. Ale znalazłam i doszłam do wniosku, że mogłabym tam zamieszkać. Tons, tons of shoes! Patrzę na prawo - stosy pudełek z butami, na lewo - to samo tylko wyższe. ahhh...



Piękne, prawda?

Drugi, tym razem allegrowy zakup butowy - nowe/stare conversy. Moje ukochane trochę już się psują, więc je oszczędzam. Nowe już zostały festiwalowo ochrzczone w Warszawie :)




Ciuszanych zakupów też się trochę nazbierało. Raz w miesiącu idę do lumpa i 50 zł przeznaczam na ubrania, co znajdę to moje :) W tym miesiącu wyszło 20 zł Teeeheeeheee

spódnice w liczbie 3. Piękne, kolorowe, idealne na lato :) Ostatnio pokochałam spódnice miłością bezgraniczną :)



Sweterek Marks&Spencer, taka jakaś koszula, a czarna maxi w schedzie po mamie, z czasów kiedy była młoda i piękna i w moim rozmiarze :)



No i zajebiście różowe spodenki. Na spodenkach widać też wisior i zegarek z anxi shopu:) Pierścionek gdzieś mi się zapodział, a nie chce mi się go szukać, więc foto jest z ich strony internetowej :)



Kupiłam jeszcze jedne szorty, wyprzedażowo w H&M. Chwilowo są obdzierane z brudu przez pralkę :)

Co do reszty. Coke ogłosił dziś koljnego artystę na festiwal! Motherfucking EDITORS!!! Tegoroczny line-up jest moim muzycznym mokrym snem, więc jak tylko dostanę wypłatę (albo jeśli moja brand new credit card przyjdzie wcześniej) to kupuję karnet i mam wyjebane na resztę. Nawet artysta z gatunku hip hop, którego z reguły nie słucham jest genialny! Kanye West! Coś mi się widzi, że spod sceny nie wyjdę nawet na browara :)



Continue reading...

poniedziałek, 20 czerwca 2011

I told you so


Ha!
Wiedziałam!
My Chemical Romance było genialne. Zwłaszcza, że Olcia wywalczyła sobie miejsce tuż przy barierce. Nie miałam biletu na Orange Circle, ale mój wrodzony spryt pozwolił mi się tam dostać. HA! Trochę z boku, ale wszystko było fantastycznie. Oprócz laski, która waliła mnie swoim kucykiem non stop po ryju, ale mogę jej wybaczyć. Kilka razy miałam ochotę jej noge podłożyc, ale się powstrzymałam. Żałuję tylko, że MCR nie zagrało jednego z moich ulubionych kawałków, ale spoko może następnym razem :)





Skunk Anasie to było w ogóle brak słów. Skin totalnie rozpierdoliła mi system. To, co ta kobieta wyprawia na scenia to przechodzi ludzkie pojęcie. Genialnie!



Szpaka pominę w moich wspomnieniach. Powiem tylko, że Californication wykonał milion razy lepiej niż w X-factor.

Moby też dał czadu. Widok był genialny. Cała płyta+trybuny zapełniona i te efekty świetlne.

Dla chętnych więcej fot na FB :)
Teraz pozostaje mi tylko czekać na Coke'a. Chyba, że jakimś cudem wygram karnet na Open'era. Do Coke'a zostały niecałe 2 miesiące, więc jakoś może wytrzymam. Ważne,że ekipa powoli się kształtuje. Bo wiadomo bez ekipy to nie ma co :)
Continue reading...

piątek, 3 czerwca 2011

I swear the happiest day of my life is the day that I die




I'm so fucking pissed right now, it's not even funny.
Po prostu kurwa brak mi słów do tego wszystkiego. Do zjebania starosciny mojej kumpeli, która ustala egzaminy w piątek na 14, z niezdecydowania i rozchwiania emocjonalnego facetów, z ich strzelania fochami.
Że to niby my kurwa nie wiemy czego chcemy. Gówno prawda. Ja najpierw dostaję mowę o tym jak bardzo M. jest dalej nieogarnięty, blahblahblahblah, po czy najbana idę płakać w ramię mojemu GBF i jego drugiej połówce. W końcu postanawiam iść do domu, krokiem bardziej niż bardzo chwiejnym, zaliczając mokre podłoże więcej niż raz. Jestem już prawie w domu, kiedy dzwoni telefon. Pierwsza myśl? Skąd posiada mój numer?! Prawdopodobnie nei skasował z zeszłego roku, kiedy to ja pierwszy wracałam pijana do domu i napisał, żeby się upewnić, że dotarłam.
Ja oczywiście zamiast grzecznie iść do łóżka postanawiam wrócić na imprezę, na której byli moi znajomi, a genialny M. wpadł na pomysł, żeby pochodzić po ośrodku i pytać setki ludzi kto z nich zna mnie. Fabulous!
Po czym dowiaduję się o jego chęci pojebania wszystkiego i wyjechania na misję. Bo przecież oczywiście, że wszyscy mają na niego wyjebane i absolutnie nikomu na nim nie zależy. Koleś się zrobił bardziej emo niż ja.
Pomijam gapienie się w moje oczy i inne samozaprzeczające się zachowania. Ja po prostu nie mam kurwa siły, cierpliwość była, ale się skończyła. End of story. Seksu w land roverze nie będzie.

Drugi genialny kolega, z którym stara się mnie wyswatać moja kumpela strzelił dziś fochem, bo podbiegłam do mojego kolejnego GBF, którego nie widziałam chyba od stycznia i rzuciłam mu się na szyję.



Do tego wakacyjnych planów kompletnie brak. 9. lipca planuję imprezę urodzinową zrobić nad jeziorem. Wyjebane mam na sąsiadów. Aczkolwiek na razie znalazłam sobie za to buty, do których mamunia mi się dołoży w ramach prezentu urodzinowego.


Do tego najwyraźniej zostałam z jednym, dodatkowym biletem na Orange Warsaw. Któś chętny? Głównie, żeby ze mną pójść. Pierwszy dzień, płyta. W zamian za nocleg oddam bilet :)
Continue reading...

środa, 25 maja 2011

Karma is turning around :)


Ok. Chyba czas na nowego posta :)
W sumie trochę się działo. Juwenalia, te sprawy :)
Nie powiem, juwenaliowy weekend poprawił moją samoocenę po tysiąckroć. W piątek słyszałam jaka jestem śliczna, a w niedzielę jaka mądra i inteligentna. Tak to ja moge żyć :) Nie wspomnę już o darmowej, ogromnej ilości wódy, którą byłam częstowana w piątek :)




Powoli karma się chyba odwraca. Mam nadzieję. W poniedziałek zostałam bezczelnie obudzona przez W. Ale szybko mu wybaczyłam, bo okazało się, że dzwoni, żeby mnie poinformować, że jedzie w weekend nad jezioro. Nie dopytywałam się czy zabiera ze sobą mojego (mam nadzieję) przyszłego (przynajmniej) partnera seksualnego. Okaże się na miejscu. Ja zasadniczo bardzo chciałam jechać, ale jeszcze w poniedziałek wszystko pod górę. Oprócz W. jadą też moje 2 znajome w te okolice, jakiś wyjazd na żagle z ich uczelni. Wszystko po prostu pięknie się układa pod względem towarzystwa, a tu lipa, bo nagle się okazało, że $ po prostu wyparowała (a tak serio to kupiłam kilka rzeczy, które są must i trzeba się w nie raz na kilka miesięcy zaopatrzyć, do tego bilety na Orange Warsaw, 3 pary butów i $ niet), w pracy mam w piątek nockę i w niedzielę dniówkę. Część świata po prostu się sprzysięgła przeciwko mnie. Ale ja uparte stworzenie jestem, więc załatwiłam i zamieniłam się zmianami. W niedzielę mam na 19, więc cała sobota moja :) Kasa nagle do mnie przyfrunęła, bo kilka tygodni temu pożyczyłam kumpeli kasę i nagle mi ją oddała. Sprawdzałam prognozę pogody, ma być ładnie. Wszystko więc idealnie się układa, nie ma to tamto :) W sobotę jadę więc się opierdalać, opalać i cholera wie co jeszcze :)





Teraz na trochę smutniejszą nutę. W piątek zmarł mój promotor. Wszyscy wiedzieliśmy, że jest chory, ale myśleliśmy, że bardziej na zasadzie pobytu w szpitalu i leczenia, a nie że aż tak z nim kiepsko. Jestem więc promotorless. 2. czerwca ma być jakieś spotkanie w tej sprawie. Się okaże.

Do MCR na żywo jeszcze tylko jakieś 20kilka dni!!!

Continue reading...

niedziela, 15 maja 2011

My Chemical Romace live is going to be epic!


Le sigh. Przytłoczona jestem. Czym? Ano niczym. Dokładnie tym, że nic się nie dzieje. Jak na razie żyję wtorkowym koncertem. Mam nadzieję zebrać ekipę jakąś. Jakąkolwiek. Czemu ludzi trzeba za włosy łonowe ciągnąć na dobry, darmowy koncert?!

Co by w tematyce koncertowej pozostać. Orange Warsaw klepnięty. Kilka godzin temu kupiłam dwa bilety. Tylko na pierwszy dzień. I tak nie mam pojęcia jak wycisnę wolny dzień w tym okresie czerwca. Chcieć to móc. My Chemical Romance jest wystarczającą motywacją. Ledwo, ledwo udało mi się klepnąć bilety na płytę. Za kolejny koncert na trybunach podziękuję. Bilety są zapłacone, czekam teraz aż eventim mi je prześle. A co! Będzie bosko!!



Plan jest więc taki, żeby do końca maja napisać pracę, potem ogarnąć szybciutko sesję. W międzyczasie dostać się na studia i zacząć wakacje.

Sweetcheeks, for you! Nie daj się :*



you know who you are <3

Continue reading...

czwartek, 28 kwietnia 2011

Karma is unfuckingbelivable bitch




Yuhu. Oto mój setny wpis.
W sumie oprócz matur, coraz bardziej walącej się przyjaźni, karmy, która jest ostatnio uberbitch i chujowych terminów najbliższych festiwali muzycznych to nic się ciekawego nie dzieje.

Ok. Po kolei.
Matura. Polski - mogłobyć lepiej. Ale jak zawsze wyniki wszystko zweryfikują. Angielski? W zadaniach zamkniętych straciłam jak na razie 2 punkty. Oczywiście na gramatyce, no suprise here. Teraz wszystko zależy od mojej rozprawki. We wtorek o 16:45 ustny angielski.

Waląca przyjaźń? Straciłam już nadzieję, że z sis kiedykolwiek będzie tak jak dawniej. Nie widzę tego po prostu. Ona się zmieniła, ja pewnie też. Ale ja podobno wydoroślałam, a ona wydoroślała tylko w jednym kierunku. $$$. Próbowałam ratować to wszystko jeszcze weekendem w Rożnowie, ale skoro tam nawet nie mogłyśmy się "zregenerować" to nie widzę tego w ogóle.

Karma is a bitch? Oj, w moim wypadku to jest delikatnie powiedziane. Najpierw, w Rożnowie minęłam się z M. dosłownie o 30 minut. Ja wyjeżdżałam, on przyjeżdżał. Wczoraj dostałam zaprszenie na jego parapetówę. Oczywiście, zostałam poinformowana o tym tak późno, że nie dało rady zamienić się w pracy. Jak jeszcze się okaże, że W. nie robi imprezy, albo mnie na nią nie zaprosi, to się wkurwię.



Co do festiwali. Kurwa jego jebana mać! Miałam nadziję, że My Chemical Romance będzie na Coke'u, a nie na Orange Warsaw. Kurwa. Kto robi w ogóle festiwale w połowie czerwca?! Jak przynajmniej połowa studentów jest w samym środku piekła sesyjnego?! Ale powiedziałam sobie, że pojadę. Na pierwszy dzień tylko, bo w sumie MCR i Skunk Anansie to jest to, co najbardziej chce zobaczyć. Któraś Warszawianka chętna przenocować Olcię (bo jakoś nie jestem przekonana czy wyrobię się na ostatni pociąg), a jeszcze lepiej by było jakby ktoś w ogóle się wybierał na tą imprezę, bo jak na razie jestem all alone.


Continue reading...

wtorek, 19 kwietnia 2011

Fucking finally


Dadadaaaaaaaam.
Alleluja, święta się zbliżają, Olcia zrobiła zdjęcia zakupów :] Wiem, należy mi się nagroda :D
\
(tak, dalej się łudzę, że FF uraczą jakiś festiwal w Polsce tego lata)

Niestety jeden sweter nie został uwieczniony, bo oczywiście musiałam go zgubić po pijaku. Story of my life. A był taki uroczy :)

1. obiecane obcasy w kwiotki (street albo coś w tym stylu), coś w okolicach 100 zł



2. koturny, i Olcia ma 12 cm więcej :) allegro.pl Koturny miały frędzle, ale frędzle zostały obcięte :> 100 zł :)



3. spódniczka. H&M 40 zł :)



4. i 5. Sweter & szorty. SH. 6,10 zł :D




Chciałam wam jeszcze pokazać tonę moich nowych kolorowych lakierów do paznokci, ale ni chuj nie wiem dlaczego komputer odmawia odczytu ostatniego zdjęcia :(

Jeśli chodzi o to co u mnie. Nic specjalnego. A. się chyba przestraszył, bo ostatnio nawet w oczy mi się bał spojrzeć. Skoro wszyscy moi znajomi, którzy go znają mówią, że nie jest wart, to nie mam wyjścia, muszę przyznać im rację.

Z J. czeka mnie długa i powolna droga, bo koleś jest tak mega super akward, że to przechodzi ludzkie pojęcie. Seriously, to ja jestem ta, której związki nie wychodzą i się na nich nie zna. Whatever.



Skończyłam nowy odcinek GG, biorę się za jakąś naukę :))



I co by nie było, że Jareda brak. Speszjal for you know who you are :)

Continue reading...
 

Ginger-Charlotte Copyright © 2009 Designed by Ipietoon Blogger Template In collaboration with fifa
Cake Illustration Copyrighted to Clarice