środa, 28 kwietnia 2010

Zbyt mały jest ten świat




Zastanawiam się właśnie jak bardzo pizdowate z mojej strony byłoby wcielenie w życie pewnego planu, który zaczął mi się formować w głowie dziś, w okolicach godziny 13. Doszłam niestety do wniosku, że zbyt pizdowate, nawet jak na mnie.

Jestem otaczana przez wszystko i wszystkich, którzy mają jakieś powiązania z nim. W zeszłym semestrze chodziłam na rosyjski z ludźmi od niego z roku. W tym semstrze lipa, bo mi godzina nie pasuje. Ja mam wtedy angielski, na kórym niestety bywać muszę. I dziś właśnie stoję sobie po angielskim, pełny relax z mentolowym marlboro ("będę brał cię, w aucie"... ok, to akurat jest zbyt adekwatny cytat... whatever) wychodzą ludzie właśnie z rosyjskiego. I jeden z nich, D. mu chyba było na imię, podchodzi do mnie. A ja od razy flashback to momentów, kiedy z kimś rozmawiałam dokładnie o tej osobie. Cóż, ktoś za nim nie przepada... A D. z tego co zauważyłam przepada za mną. Na tym właśnie polegał mój wiedźmowaty plan, ale stwierdziłam, że jestem na to za stara. Chcąc nie chcąc otrzymałam też dziś ustny przekaz planu zajęć kogoś... taaaaa. Świat jest zdecydowanie za mały. I zawsze jego mikrowielkość ujawnia się w momentach, w których najmniej mi to potrzebne do szczęścia...

Again, Fuck my life.

Tymczasem, udaję się do lodówki, po browarka i w oczekiwaniu na Hockewarda poczytam sobie Domwarda :))
Continue reading...

wtorek, 27 kwietnia 2010

Because you're an asshole!



Motherfucking Asshole. Od 5 godzin jestem kurewsko wytrącona z równowagi! Who the hell does he think he is?! Srsly?!

Dojechałam po uczelni (tramwaje w Krakowie rox btw) na drugi koniec miasta, żeby zastąpić moją przyjaciółkę. Pogadałyśmy chwilę, bo dzięki 'szybkiemu tramwajowi' byłam na miejscu jakieś pół godziny wcześniej niż planowałam. Najwyraźniej moja K. zna mnie tyle, żeby wiedzieć kiedy nie wypowiadać imienia, którego wypowiadać nie wolno. Więc pół godziny spędziłyśmy plotkując o wszystkim, oprócz same wiecie kogo. K. pojechała do Gliwic, ja zasiadłam na obuwniczym tronie. Po 45 minutach, kilku sprzedanych parach butów (Al Bundy wersja PROfemale2010, all rights reserved) zadzwonił telefon. K. z pytaniem czy wszystko w porządku. Ja zapewne odpowiedziałabym, gdyby nie donośne Sieemaa, które bynajmniej nie było wypowiedziane głosem K. Niestety na moje nieszczęście głos ten rozpoznam wszędzie. Słyszałam go tyle razy, że jestem milardowo pewna kto to był. Gdyby nie fakt, że byłam i jestem pewna, że same wiecie kto siedzi za kierownicą i jest trzeźwy jak łza to podejrzewałabym alkohol. Ale nie :/ Jedno, jebane, nic nie znaczące słowo. I Charlotte jest wyprowadzona z równowagi. Naprawdę, najlepiej nie odzywać się, a potem wydrzeć się do słuchawki. Nie swojej z resztą. Ehh... Szkoda słów.

Jak wiadomo karma is a bitch, więc 5 min po tym radio postanowiło puścić dwie piosenki, które kojarzą się i kojarzyć będę do końca mojej zasranej egzystencji tylko i wyłącznie z same wiecie kim. Co tylko doprowadziło mnie na skraj mojego masochizmu, ponieważ wracając do domu słuchałam ich na okrągło. I jakoś tak... Sama nie wiem, przypomniały mi się momenty, kiedy wszystko było pięknie, bez rozkminiania (ok, to jest ewidentne kłamstwo, ale łapiecie o co mi chodzi), sam śmiech i beztroska. I bez wątpienia były to najlepsze tygodnie ostatnich lat. No, ale jak widać za wszystko przyszło mi zapłacic. Pomimo tego, że zachował sie jak kawał tłustego chuja to nie jestem w stanie go znielubić. Czy to dziwne? Ehh... Jak próbuje sobie wmówić, że jest pierdolonym, niedojrzałym fiutem to od razu staje mi przed oczami jego roześmiana (oh i nie tylko ;) twarz i moja autosugestię szlag jasny trafia. Prędzej czy później przejdę z tym wszystkim do porządku dziennego, ale na razie zbyt dużo świezych wspomnien, żebym mogła się od tego uwolnić...

God damn him...

A ponieważ jestem masochistką to wrzucam jedną z dwóch piosenek. A biorąc pod uwagę, że słuchałam jej z same wiecie kim za każdym razem, kiedy jechałam z nim samochodem (co jeszcze dwa tygodnie temu zdarzało się niebywale często, to nie jestem w stanie jej znielubić. No kurwa, nie potrafię.
Continue reading...

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

The Fuck is back




Kilka durnych minut i mój dobry humor poszedł się jebać. Kilka godzin później, kolejne durne kilka minut i znów mój, wcześniej odzyskany dobry humor poszedł się jebać. Chwilę temu mój już zjebany humor nie poszedł się jebać, a raczej jego skills zostały improved.

Fuck My Life.

Jutro mam cały dzień zajęty. Najpierw 8 rano wykład. 1,5 h przerwy, którą zamierzam poświęcić na naukę z buddyzmu,z którego kolokwium następuje po ww przerwie. Następnie kolejny wykład, podczas którego zamierzam słuchać muzyki, gdyż głos pani doktor doprowadza moje bębenki do powolnej i bolesnej śmierci. Po tymże wykładzie będę próbowała dostać się na drugą stronę miasta, co jak wiadomo w Krakowie do łatwych zadań nie należy. Zwłaszcza w okolicach godziny 15, kiedy to opuszczę mury mojej uczelni. Kiedy i jeśli uda mi się już dostać tam gdzie planuje, to zostaje tam na najbliższe 4 h. Moja przyjaciółka poprosiła mnie, żebym postała za nią w pracy, bo jedzie na mecz. Ja i tak wolę tam siedzieć. Pościągałam sobie ebooki na kompa i będę czytać. Do tego wpadnie mi trochę gotówki, więc nie ma co narzekać. I może nawet uda mi się nie myśleć zbyt dużo. O ile obiekt tego wszystkiego będzie miał na tyle wyczucia i nie przyjedzie po moją przyjaciółkę dokładnie tam gdzie będę znajdować się ja, bo wtedy mój spokój ducha, który zamierzam wypracowywać jutro pójdzie w chuj i nie wróci. Mam również nadzieje, że uda mi się przybrać (po po po) poker face i udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo nie zamierzam mojej przyjaciółki wkręcać do tego szamba, w którym obecnie znajduje się większa część moich emocji. A biorąc pod uwagę, że ona i obiekt Q. kumplują się naprawdę dobrze to zrobię wszystko, żeby tak pozostało. Skoro obiekt nie potrafi zachowywać się jak na dorosłego przystało, to ja będę grać tą rolę. Więc miejmy nadzieję, że wytrzymam bez większych załamań nerwowych do godziny 20 i że potem będę już tak zmęczona, że wrócę do domu i położę się spać.

Wczorajszy (nazwijmy go) spark na razie został odroczony. Do czasu, kiedy nie przekonam się czy przypadkiem coś mi się nie wkręciło, co jest prawdopodobne biorąc pod uwagę rozklekotany stan moich emocji. The end of topic, przynajmniej do 21. marca :P






Piosenka na dziś. Kanyeee :)
Continue reading...

bo czasem naprawdę niewiele potrzeba ;)



Kilka godzin temu miałam napisać posta jak pewne rzeczy i sytuacje mnie wkurwiają. Zgadnijcie co (a raczej kogo) miałam na myśli...

Na szczęście zadzwonił W. (mój przyjaciel), więc Charlotte wsiadła do panda mobilu i pojechała do niego :) Nikt mi tak nie potrafi poprawić humoru jak ten człowiek. Pomimo tego, że jest facetem to go uwielbiam (biorąc pod uwagę mój obecny stan nienawiści do wszystkiego z kutasem to, to coś znaczy). Posiedziałam, pośmiałam się i doszłam do prostego wniosku. Klin klinem :)

Nic na razie więcej nie powiem, ale iskrzyło, oj iskrzyło. (nie, nie pomiędzy mną a W. :] )

No i zasadniczo - byleby do 21 maja :)

Moja ostatnia piosenka, której słucham na okrągło.



Co do tego, to chyba nie muszę nic mówić ;)

Continue reading...

czwartek, 22 kwietnia 2010

Czego Charlotte nie lubi (między innymi)


Pomimo tego, że do mojego rozumku dochodzi fakt zwany potocznie game over to jednak niesamowicie wkurwia mnie to, że sprawa nie miała jakiegoś takiego, no ja nie wiem, oficjalnego końca. Tak jak z resztą trudno było w tym przypadku znaleźć początek. Chociaż z drugiej strony, moja intuicja wiedziała all along. Ale wkurwia mnie to i irytuje niebywale, że tak się to... rozpłynęło. Bo dalej jakoś tak dziwnie jak telefon nie dzwoni w okolicach 21. Brakuje mi wyjść na papierosa, ciągłego śmiechu i tego jak potrafiłam zapomnieć o problemach.

Ale cóż. Jestem smart girl. Nikomu naprzykrzać się nie będę, bo i po co. Znam swoją wartość, a skoro inni nie potrafią jej docenić. Ich problem. Dół jednak nadal jest, raz wielkości Rowu Mariańskiego, innym razem tylko dziury w drodze. Jest i pewnie jeszcze chwilę potrzyma. W ramach pocieszenia kupiłam więc okulary :P Kolejne, nie wiem nawet które :] Są niebieskie i mają lustrzane szkła. Przynajmniej nikt nie będzie widział jak Charlotte będzie zapierdalać z zapuchniętymi od płaczu oczami. Swoją drogą, idąc do galerii handlowej coś mi przeszło przez myśl. I jak się okazało (po powrocie do domu na szczęście już) moja intuicja okazała się niezawodna. Dziękuję tylko nadprzyrodzonym siłom, że uniknęłam spotkania face to face. Apropos zakupów, wyczaiłam w najnowszym InStyle mini plastry do depilacji min. bikini (nie, żeby moja kokosia potrzebowała w najbliższym czasie jakiejkolwiek formy depilacji, ale ...) I chciałam wiedzieć czy któraś próbowała? Miss Wax - Eleganttouch. Opakowanie jasnoniebieskie z coś ala pin-up girl.

Tymczasem wyczekuję wolnego weekendu. Miał być spędzony w odrobinę innym gronie, ale patrząc na ostatnie wydarzenia, a raczej ich brak, plany uległy zmianie. Wolny weekend zaklepany na 21-23 maj. Jezioro czeka na mnie i moją przyjaciółkę. Zobaczymy jeszcze którą :) Bardziej wkurwia mnie, że to jeszcze miesiąc, ale potem przypominam sobie, że ostatnio miesiące szybko mi leciały, więc ten też prawdopodobnie szybko minie :) Idę zrobić sobie kawę. Btw, rodzice są na kupnie nowego ekspresu. Sasasasasa, nie moja kasa, więc namawiam ich na te droższe. Jak już i tak mają zamiar się szarpnąć to niech ja też mam z tego przyjemność. Wtedy to już w ogóle chyba podłączę się pod kofeinową kroplówkę.

Kolejną kwestią jest pomysł mojej sis. Mieszka w akademiku i planuje zostać na wakacje w Krakowie. Nie chce przeszkadzać swojej (rodzonej) siostrze jako świeżo upieczonej żonie, więc planuje pomieszkiwać w tym czasie w akademiku. Na czym polega plan? Ano na tym, że wpadła na genius idea (jako, że oficjalnie znane są moje awersyjne uczucia związane z moją rodziną i fakt, że jak pomieszkam pod jednym dachem z moją fucked in their heads family to wariatków powita mnie z otwartymi ramionami), żebym pomieszkała z nią. Ja zobaczę jak to jest mieszkać bez wiecznych kłótni, pretensji i problemów, a ona nie będzie miała jakiegoś niemiłego suprise jako współlokatorki. Queen N. (zwana też potocznie moją rodzicielką) trawi chwilowo nasz pomysł, którym uraczyłam ja dzisiejszego poranka :P

Zostaje mi więc tylko oczekiwać na decyzję wodza mojego domu - madre oraz na weekend nad jeziorem, który spędze w duecie z którąś z niżej pokazanych kobiet (niestety, jak już wspominałam, moje plany, w których uprawiałam fuckhotawesome seks nad jeziorem poszły się, elokwentnie mówiąc jebać :P)






Bez względu na towarzystwo, późnomajowy weekend zawierał również będzie to:

Continue reading...

środa, 21 kwietnia 2010

Ashes in the fall



Lubię jak wreszcie wszystko jest jasne. Przynajmniej w mojej głowie. Jest mi smutno. Jest mi smutno w chuj. Ale teraz przynajmniej nie tli się we mnie durna nadzieja, która tak bardzo fucked with my head. Jedna, głupia rzecz, a wreszcie sytuacja jest clear. Popłaczę prawdopodobnie trochę, like, right now. Najbardziej boli mnie fakt, że obiecał być ze mną szczery. A jak widać nie był. Tchórz. Jak każdy inny. Ja jestem big girl i potrafię znieść prawdę. Nawet bolesną. Naprawdę nie wiem gdzie niektórzy mają mózg, ale to już nie moja sprawa. Koniec ze sprzecznymi sygnałami, koniec z rozkminianiem (taaa, Charlotte, wmawiaj sobie dalej). Czas ruszyć dalej. Ja nie wiem czego ten człowiek się boi, nie zamierzam go nagabywać. Mam swoją dumę i nie dam nikomu po niej deptać. To on traci. Ja sobie popłaczę i będzie lepiej. Smutno, ale trudno. Nie on pierwszy i nie ostatni, który wywołał łzy. Lepiej teraz niż kiedy miałoby być za późno.

No to ja kochane idę sobie popłakać, biorę kawkę i papieroska ze sobą :)


Continue reading...

wtorek, 20 kwietnia 2010

now I say - you sooo can go fuck yourself, later I will say - something else... please, do not listen to me




Hmmm, jestem meteopatą. Srsly, wstałam przy zachmurzonym niebie, chociaż słowo wstałam nie bardzo opisuje stan faktyczny. Obudziłam się. I przez pół godziny wpatrywałam się w sufit. Mam zwolnienie lekarskie jeszcze na dziś, bo od kilku dni bolał mnie żołądek, więc wczorajsza wizyta u gastrologa zapewniła mi coś ala dzień urlopu. Co prawda grzecznie poprosiłam pana doktora o papierek, ale... Stwierdziłam, że najzwyczajniej w świecie nie chce mi się biec na wykład, który jest nudny. Przed chwilą wyszło słońce, okno otwarte, ptaszki śpiewają. Żadnych samolotowych hałasów (mieszkam akurat pod kanałem lotniczym [tak to się chyba nazywa], gdzie samoloty mają trasę lądowania do Bali), a fakt, że przez ostatnie kilka dni nie wylądował żaden 'nie-wojskowy' samolot wpływa pozytywnie na stan moich bębenków.

Dalej mam hustawki. O, i to jakie. Wczoraj doszło do mnie, że jeszcze tylko chwila i będą juwenalia. Ale będzie reset :) Może czas odnowić znajomość z A. Nie widziałam go od sylwestra, a zostawiłam u skurczybyka moją panterkowo-zebrową chustę. Za bardzo ją lubiłam, żeby ją stracić :) Byłam wczoraj u sis, na misteczku. Sezon grillowy pełną parą. Pogadałyśmy sobie porządnie. Miałam akurat moment 'Charlotte wyjebuje na wszystko', więc nie było źle, nie rozkleiłam się. A sis doszła do wniosku, że dobrze, że mam takie a nie inne podejście. Ja też wiem, że to dobrze. Zdrowiej dla mnie. On traci, nie ja. No, ja może mindblowing orgasms, ale nie ma rzeczy nie zastąpionych :]

Ok, wracam do Greysow. Chwilowo największym moim zmartwieniem jest fakt, że McSteamy nie jest już z Lexipedią. Moja ulubiona para. God damn! Został mi ostatni odcinek do nadrobienia i nie bardzo wiem jak moja psychika poradzi sobie z tym faktem ;)


Continue reading...

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

"I know something's got to change, Inside of me"


Stanęłam dziś na wadze, po raz pierwszy od tygodnia. W sumie, przez ostatnie kilka tygodni poszło w dół 7 kg. Nie wiem czy mam się cieszyć... teoretycznie zostało mi jeszcze jakieś 10, żebym była zadowolona ze swojej wagi. Teoretycznie w takim tempie do wakacji będę bez kompleksów śmigała w bikini.

Teoretycznie, to moja jedyna szansa, żeby się podnieść i uwierzyć w siebie. Od nowa, bo jeszcze dwa tygodnie temu wierzyłam w siebie bez idealnego BMI.

Na czym polega problem? Na tym, że ja się nie odchudzam. Nie głodzę się specjalnie, nie uprawiam więcej sportu niż normalnie. Jeszcze nigdy moja sytuacja "towarzysko-uczuciowa" nie wpływała na to, co się dzieje z moim organizmem, a jeśli już to było zupełnie na odwrót. Pocieszałam się czekoladką, serem pleśniowym i innymi super niezdrowymi rzeczami, które pozwalały mi na chwilę radości. A teraz do kurwy jasnej nędzy nie mam siły nawet wstać w łóżka. Nie chce mi się. Jedyne co dziś zrobiłam, to zeszłam na dół, żeby zrobić sobie kawę (bo na jedzenie nie miałam absolutnie żadnej ochoty), wstałam z łóżka, żeby ściągnąć komputer z biurka i usadowić go na moich kolanach oraz wypaliłam dwa papierosy.

Nigdy nie było ze mną tak, żebym nie mogła zasnąć przez zbyt dużą dawkę rozkminiania. Przeważnie to sen był ucieczką. Zasypiałam tuż po przyłożeniu głowy do poduszki, a teraz? Zanim zasnę przez przynajmniej godzinę przewracam się z boku na bok, przez godzinę myślę i próbuję wyłączyć tą opcję mojego mózgu siłą. Nic nie pomaga.

Nie śpię, nie jem. Nie jestem sobą. Mam wahania nastrojów. Raz płaczę, raz mam na wszystko wyjebane. Muszę sama się poskładać do kupy, a nie bardzo mam pomysł jak to zrobić. Jeszcze kilka miesicęy temu rzuciłabym się prawdopodobnie w wir imprez, odgrywała się na facetach i zasadniczo olewała to co się dzieje wokół mnie. Ale teraz już mnie to nie bawi. Nie chcę czuć satysfakcji z czegoś, co tak naprawdę mi jej nie przynosi. Chciałabym po prostu być. Szczęśliwa i trzymana za rękę.

A jedyne co mam to złe przeczucia. Może nawet nie przeczucia. Czuję, że coś jest nie tak, nawet podejrzewam, że wiem co jest nie tak, ale nie chcę dać się ześwirować, bo nie mam żadnych jasnych dowodów. Wszystko przeczy sobie nawzajem.

Teraz wiesz, że zawsze będę szczery

Ale nie wiem czy nie stało się coś o czym dwie osoby boją mi się powiedzieć. W tym moja przyjaciółka. Nie wiem czy nie ma to czegoś wspólnego ze mną. Co z zasadą Chicks before dicks? Wiem, że nie miałyśmy ostatnio okazji spokojnie porozmawiać, we dwie. i praktycznie tylko fakt, że taka rozmowa będzie możliwa trzyma mnie obecnie przed oddaniem się w ręce kaftanowi bezpieczeństwa.

Muszę wyjechać. Nawet na głupie dwa dni, muszę stąd wyjechać, nabrać dystansu do wszystkiego i zastanowić się nad sobą.

Zasługuję na coś lepszego. Wbrew pozorom, I am a good girl...

Continue reading...

sobota, 17 kwietnia 2010

Wait, hope & patience - you can as well run away and go fuck yourself.



Nigdy się z tego nie wyleczę. Nigdy.
Mogę popełniać ten sam błąd miliard razy, a i tak za jakiś czas zrobię to jeszcze raz. Miałam nadzieję, że z naiwności się kiedyś wyrasta. A tymczasem im jestem starsza, tym ze mną gorzej. Zawsze muszę wpakować się w jakiś chory układ, w którym nikt nie wie o co chodzi. i to w imię czego?
Że niby kiedyś się zmieni?
Że będę mogła wyjść na ulicę i uśmiechnąć się do kogoś zupełnie nieznajomego?
Że nie będę na non stopie pytać samą siebie czy warto?

Nie zmieni się.

Tyle powinnam już wiedzieć. A pomimo to brnę w te wszystkie meandry gówien. Co jedno to gorsze. Tak bardzo chciałabym pozbyć się nadziei. To wszystko jej wina.



A teraz coś bardziej przyziemnego, niestety niezbyt bardziej optymistycznego. Powiedzcie mi, co jest niezrozumiałego w słowie dyspozycyjność? Moja menagerka zatrudniła, jakiś miesiąc temu nową dziewczynę. między innymi na moją prośbę, bo najzwyczajniej w świecie nie wyrabiałam się z pracą w weekendy. I co? I dzień dobry, dziewcyna pracuje niecały miesiąc. A pełen weekend, który przepracowała ma 1. Słownie jeden! I jutro znów jej nie ma. Kurwa, po to przyszła do pracy, żebym ja mogła wziąć sobie jeden CALY kurwa wolny weekend. Po raz pierwszy od listopada. Ja rozumiem, że ona teraz pisze pracę mgr. Ale skoro ją piszę, to niech nie szuka pracy, albo niech znajdzie taką, która nie koliduje. W ogłoszeniu wyraźnie było napisane! WYMAGANA DYSPOZYCYJNOŚĆ WEEKENDY Ale nie, niech Olusia zajeździ się na śmierć.
Continue reading...

czwartek, 15 kwietnia 2010

Patience, once again






To by było na tyle. No prawie. Spotkałam dziś mojego baaaardzo dobrego kolegę z LO. Uwielbiam tego człowieka. Zaręczył się w zeszłym tygodniu. Cieszę się. Jednocześnie mi smutno. Cieszę się z jego powodu, bo znam go dobrych kilka lat i kto jak kto ale P. zasługuje na happily ever after. Smutno... coż, domyślcie się dlaczego... Jakoś wszyscy ostatnio sparowani chodzą. Tu ślub, tam zaręczyny...





Eh...

“All human wisdom is summed up in two words - wait and hope”



Continue reading...

środa, 14 kwietnia 2010

From now on, you can call me patience


Nie będę mówić o tragedii, nie będę wypowiadać się na temat miejsca pogrzebu. Jestem podobnego zdania jak Anna Maria - "życie toczy się dalej".





Właściwie to nie wiem co napisać. Miałam wczoraj pewną poważną rozmowę. Coż, mówicie na mnie od dziś cierpliwość



Continue reading...

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

painfull




Smutno. Nie tylko z powodu katastrofy. Nie zamierzam jednak wklejać '[*]', dodawać zdjęć z czarną wstążką na naszej klasie, ani dołączać do grup żałobnych na facebooku. Przeżyłam tą tragedię, nie powiem. Smutek, żal. Nawet jeśli nie zgadzałam się ze wszystkim, co mówili i robili politycy i inne osoby, które tragicznie zginęły, miałam dla nich wszystkich ogromny szacunek. Polityką interesowałam się odkąd skończyłam 13 lat. Więc wiem jakie poglądy prezentował każdy ze zmarłych. To wielka strata, bez wątpienia. Nie płakałam jednak i płakać nie zamierzam. Przeżywam to wszystko inaczej, wewnętrznie. Każdy z tych ludzi miał wykształcenie, to była nasza elita i strata tak wielu ludzi na pewno boli. Cały czas jednak zadaje sobie pytanie, dlaczego tylko w Polsce dzieje się tak, że do jednego samolotu wpuszcza się połowę kancelarii prezydenta, połowę czołowych posłów, wice-marszałków sejmu, dostojników kościelnych i najwyższych generałów? Czy wcześniejsza tragedia casy niczego nas nie nauczyła? O to mam największy żal. Bo o wiele łatwiej przełknąć śmierć jednego, dwóch ważnych ludzi, ale aż tylu?

To tyle co mam do powiedzenie na ten temat.



Smutno jest mi też z innych względów, nad którymi nie zamierzam się tu na razie rozwodzić. Coś, co na dobre nawet się nie zaczęło, już dobiegło końca. Smutno. Najwyraźniej tak miało być.
Continue reading...

piątek, 9 kwietnia 2010

Buty, buciki, buteczki, butusie


Dalej smutno. Właściwie jeszcze bardziej niż wczoraj. Akcja pt "mam wyjebane" kompletnie nie wypaliła :/ Ale znalazłam inny sposób na poprawę humoru :D Charlotte dostała dziś wypłatę :P Stwierdziłam więc, że buty mi się należą. Pojechałam więc do Galerii i uparłam się, że kupię jakieś. I kupiłam. Są cudne :)) Pani przy kasie praktycznie krzyknęła z zachwytu i powiedziała, że te buty przyszły wczoraj i że ona też ma na nie chrapkę :)

Oprócz tego kupiłam jeszcze podkład, korektor i pomadkę. Bo jakoś tak wszystko mi się pokończyło. Na koniec wypiłam pyszną kawę w CoffeeHeaven i czuję się o niebo lepiej. Dalej mam podświadome pragnienie zajebania pewnego osobnika tępym narzędziem, ale chwilowo jest ono przysłonięte przez obuwniczy orgazm. Nie, żebym mogła spodziewać się w najbliższym czasie orgazmów innego rodzaju.

No i piosenkaaaaa :) Uwielbiam T-Pain'a ;)
Continue reading...

czwartek, 8 kwietnia 2010

let's get drunk. All alone




Jest mi smutno. Znów :(. Postanowiłam więc, że wieczór upłynie mi pod znakiem wina. Postaram się w mojej samotnej, pijackiej uczcie przekonać samą siebie, że mam wyjebane. Jak stąd do Hongkongu. I uda mi się to. Musi mi się udać. Mam butelkę wina i nie zawaham się jej użyć. Mam butelkę wina i zamierzam się nią najebać. Nie, jeszcze nie jestem pijana. Dopiero zaczynam! Szczerze mówiąc, wali mnie serdecznie fakt, że pije sama. Lubię.



Continue reading...

środa, 7 kwietnia 2010

Karma is a bitch




Jest mi najzwyczajniej w świecie przykro. Nie będę pisać eposów na ten temat. Jest mi przykro. Wszystko wydawało się być w porządku, a mi znów smutno. Ja nie wiem. Na czole i dupie mam chyba napisane pech wielkimi, tłustymi literami. Nic nigdy nie może być proste, nic nigdy nie może być tak jak ja bym chciała. Dlaczego? Bo zapewne oprócz tłustych czterech liter na mym czole i dupsku mam zapewne jeszcze (znając moje szczęście) niesamowicie fatalną aurę, która jest ze mną od zawsze i zapewne na zawsze pozostanie. Karma is a bitch.

Oprócz tego nie mogę zasnąć. Wypiłam o 19 kawę i to był chyba błąd. Dobrze, że po powrocie z pracy ucięłam sobie drzemkę. Teraz na pewno nie zasnę szybko. Do tego cały czas myślę. Wiem, że źle robię, że duszę to wszystko w sobie. Każdego mentalnego mini focha, każdą małą zadaną mi ranę. Zjada mnie to od środka. Stąd mój brak apetytu, brak snu. Nie chcę tak, a inaczej nie umiem.



Continue reading...

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

tytulu brak z powodu niedoboru snu w organizmie


Jest Wielkanocny Poniedziałek. Godzina zdecydowanie 9, a Charlotte siedzi w pracy z wielkim uśmiechem na twarzy. Do tego po jakiś 4 h snu. Wiem, wiem. Nie podobne do mnie :) Ale zasadniczo wczoraj miałam taka huśtawkę nastrojów, ze kobieta w ciąży to przy mnie ostoja spokoju.

Jak już wspominałam, święta w moim domu sa ostatnimi czasy wybitnie mało rodzinne pojechałam do mojej przyjaciółki. Lekki kryzys miała, wiec helol od czego są przyjaciele. Jak już sytuacja została w miarę opanowana, to nagle doszedł do nas Q. I zasadniczo przez cały czas się we mnie gotowało, wrzało i cholera jedna wie co tam jeszcze. W myślach rozrywałam mu wnętrzności, ćwiartowałam uszy, wyrywałam paznokcie i ukręcałam jajka (co by chociaż trochę świątecznie było). Nie, nic takiego się nie działo, ale ja, jako osoba wybitnie nie pewna siebie, ześwirowałam. Ale byłam twarda i nic nie powiedziałam. W końcu Q. z G./M. musieli się zawinąć, wiec i ja odwiozłam K. do domu i wkurwiona pojechałam do siebie. Powkurwialam się jeszcze trochę, pogadałam z kumplem i w okolicach 23 stwierdziłam, ze pora spać, bo na rano do pracy. Przebrałam się w piżamkę, rozłożyłam łózko i położyłam się spać. Charlotte, jak na nią przystało, szybko zasnąć nie potrafi w nastroju wkurwa, wiec leże i rozkminiam. Myślę i nad interpretuje. Wkurwiam się jeszcze bardziej, co odkłada na moj sen o kolejne kilka, o ile nie kilkadziesiąt minut. I kiedy w końcu nadeszło epicentrum wkurwu, dzwoni telefon. Q.

Q:Spi?
Charlotte:Nie spi.
Q:Wyjdzie na szluga?
Charlotte: *mentalnie wywraca oczami*Wyjdzie.
Q:No to Q. będzie do 15 min
Charlotte: *mentalnie wali się po ryju, po czym odprawia taniec radości*Ok.

W życiu nie miałam takiego speeda do łazienki, w życiu tak szybko się nie ubrałam i w życiu nie zrobiłam tak perfekcyjnego makijażu w ciagu minut 5. (Uprasza się o niewywracania oczami, ja bez make upu z domu nie wyjdę. Poza tym *eyeroll* to jest w 100% moja specjalność)

Jak w szwajcarskim zegarku, 15 minut minęło Q. stoi pod domem *i tu następuje totalny opad szczeny* w nowym, a właściwie kolejnym samochodzie moich marzeń.

Wizytę Q. skrócę jedynie do odmówienia modlitwy do projektanta Forda Escape i faktu, ze samochód jest wybitnie przestronny. I ma tyyyyyle miejsca :) Czarna, skórzana tapicerka. Yammi. Zasadniczo wiec Ford Escape stal sie moim ulubionym pojazdem numer 1, chociaż jeszcze nie miałam okazji zostać nim wieziona, ale wszystko w swoim czasie. Obecnie wiec ulubieńcem motoryzacyjnym Charlotte zostaje





Aczkolwiek, pozycja samochodu marzen nadal pozstaje ta sama - Audi R8


W efekcie wizyty Q. spać poszłam w okolicach 2. Charlotte : sen 0:1
Continue reading...

sobota, 3 kwietnia 2010

No to wesołych kochane :)






Nie będę się za bardzo rozpisywać, bo nie zamierzam ukrywać, że Święta to zupełnie nie moja bajka. Zwłaszcza, że mama rano pojechała do babci, do Niemiec i nie będzie jej tydzień. A niestety ani mój brat ani mój ojciec nie są najlepszym przykładem "jak spędzać rodzinnie święta".

Wszystkim życzę pogodnych, wesołych, ciepłych i miłych świąt :)
:****

Wielkich jajek, puszystych zajączków, żołciótkich kurczaczków i beczących baranków. Żeby wokół Was zawsze było zielono i słonecznie
:***


Continue reading...
 

Ginger-Charlotte Copyright © 2009 Designed by Ipietoon Blogger Template In collaboration with fifa
Cake Illustration Copyrighted to Clarice