poniedziałek, 28 czerwca 2010

Fuck yeah, fuck you, fuck yeah!


Sesja oficjalnie zakończyła swoją działalność anno domini 2009/2010. Zakończyła porażką, gdyż ani pół egzaminu nie mam na wrzesień. Ale, że problemy bez Charlotte żyć nie mogą to znalazły się inne zmartwienia.
Moja menadżerka świruje. Nie, żeby to było coś nowego, ale tym razem ze mną ma jakiś problem. Nikt nie wie jaki, ja podejrzewam, że taki, że wreszcie do niej doszło, że jestem raczej lubiana, nawet przez bezmózgą właścicielkę naszego przybytku. A jak widać zagrożenie to najlepiej się pozbyć. Mam umowę do końca czerwca. Ostatnia, 3 miesięczna skończyła mi się w maju, więc spodziewałam się nowej też na 3 miesiące. buba. Na miesiąc. Bo będziemy coś zmieniać w treści umowy Taaaa, nazwisko moje chyba, na kogoś innego. Trudno. Nie zamierzam tej jebniętej laski błagać o pracę. Zaczęłam już szukać nowej. Jutro idę na rozmowę. Zobaczymy jak mi pójdzie. O 15:30 proszę o trzymanie kciuków.
W sumie to może nawet lepiej, że zaczęłam się bać o obecną pracę. Mam dwa języki, do cholery jasnej, szkoda, żeby mój fuckawesome angielski nie miał żadnego użytku. Poza tym praca od września, cały czas za tą samą (marną) stawkę?! Nie jest to najlepszy system motywacji pracowników z jakim się spotkałam. Więc fuck you J. Fuck you very much.
Czy oprócz tego coś ciekawego?
No nie bardzo. O swoim życiu towarzysko-płciowym nawet wypowiadać się nie będę, bo to przeciez jakiś dramat na patyku jest. Jutro za to odreaguję, bo toż to przeciez już wtorek :D 19:00 Twilight, 21:30 New Moon, 00:05 ECLIPSE. Fuck yeah! :D nie mogę się doczekać walki z newborns. Poza tym, na ładne volvo zawsze fajnie popatrzeć :)
Continue reading...

wtorek, 22 czerwca 2010

bajka o posprzątanym pokoju i innych uciechach Charlotte


Oł yeah, możecie być ze mnie dumne. Olcia zrobiła porządek w pokoju. Kosztowało mnie to co prawda 3 h, 2 siniaki i kilka zadrapań, ale dałam radę :) Znalazłam między innymi kabel od telefonu, który przez ostatnie tygodnie był MIA. Będą więc zdjęcia :)


Da daaaaaaaaaaaaam. Torebka od Martyny. Jest genialna (i torebka i Martyna :P), idealnie mieszczą się fajki, telefon, trochę kasy (bo o zmieszczeniu mojego portfela do jakiejkolwiek torebki, która jest mniejsza niż te mieszczące A4, mogę zapomnieć :P), dokumenty i dowód rejestracyjny. Innymi słowy - moja nowa ulubiona torebka. Jeszcze raz dzięki. I heart U ;) Conversy też są. Przyszły wczoraj, jeszcze nie miałam okazji ich założyć. Widać, że używane, ale to nawet lepiej, bo przynajmniej emitują klimatem. Jakbym chciała nowe, to nie dość, że musiałabym znaleźć (chyba kurwa na ulicy, bo na pewno nie w moim portfelu) na nie 150 zł, to jeszcze trzeba było czasu, żeby się znosiły, a co za tym idzie dojrzały do takiego look'u o jaki mi chodzi. A tak mam buty i look w wybitnie nie wygórowanej cenie 42 zł (razem z przesyłką :P) Allegro, marry me ;)



Oprócz tego klepię biedę, gdyż, o czym już wspominałam, pierwszy zakup jakiego dokonałam po wpłynięciu tej śmiesznej sumy pieniędzy, jaką nazywam wypłatą, opiewał na 160 zł i jak widać to jeszcze nie koniec wydatków związanych z tym wydarzeniem. Bilety to dopiero początek. Bo przecież do Łodzi dojechać trzeba (dalej czekam aż jakiś smartass wynajdzie w końcu teleportację :P), koszulką przecież też muszę kupić, bo jak mam jechać na mecz i wrócić bez koszulki. Nah, nah, nah. No way! Niektóre pewnie wiedzą, że ostatnio wygraliśmy z Kubańczykami do pięknego, okrągłego, cudownego 0, więc liczę, że w Łodzi też wygramy, aczkolwiek chciałabym mecz czterosetowy, bo szybki 3:0 satysfakcjonuje moją kibicowską macicę tylko i wyłącznie w TV.

Jeśli myślicie, że na tym moje biletowe wydatki się skończyły, to jesteście w błędzie. Jak tylko znalazłam chwilę czasu, udałam się do mojego ulubionego krakowskiego kina o wdzięcznej (i jakże krakowskiej) nazwie 'Kijów', w celu wydania kolejnej kwoty z moich marnych dochodów. Bileciki na maraton, który odbędzie się za równiutki tydzień i jakieś 6 h odpoczywają bezpiecznie w mojej magicznej szufladzie. Prezentuje wam tylko 1/3 biletów, bo przecież to ta najważniejsza :)) Sasasasasas. Jeszcze tylko tydzień!
Continue reading...

wtorek, 15 czerwca 2010

Sesja, sesja, sesja, jadajadajada, los mundialos, plany wakacyjno-rozrywkowe



Powiedzmy, że mam za sobą 3/4 sesji. Zostały tylko 3 egzaminy i jedno zaliczenie. Cała godforsaken reszta zdana. Handel międzynarodowy według pani docent na "- - - -" 3, ale zdane. Nie powiem, żeby ten egzamin był prosty ani tym bardziej, żebym przygotowywała się do niego jakoś mega, więc cieszę się z tego co mam :) Za to egzamin z lektoratu z angielskiego napisałam na 5.0, więc jestem pretty damn proud of myself, so to speak :]

Zaczął się mundial, więc mam swój własny trójkąt bermudzki. Książki/notatki - komputer - TV. Gah... Byle do 3. lipca, potem do 9. i druga połowa. Potem dwa tygodnie i CMLF. A potem back to the normal. Heh, jakby nie patrzeć całkiem nieźle mi się następne dwa miesiące zapowiadają. Może jeszcze uda się zrobić mały tour po Polsce. Chciałam zawinąć do Poznania (tam mam gdzie spać:P), Wrocławia, Warszawa też by się przydało, pewnie jeszcze jakaś nadmorska metropolia. Zobaczymy jak z funduszami będę stała. W przyszłym tygodniu zamierzam na poważnie zabrać się za szukanie jakiejś pracy na popołudnia, bo skoro będę miała czas, to chciałabym to wykorzystać i wzmocnić moje konto :) Aaaaaa, kupiłam conversy :D Kocham allegro. 36 zł + 6 zł przesyłka. Jestem genialna, jak przyjdą, to obiecuję, że znajdę wreszcie ten kabel od telefonu, zrobię foto zarówno moich trampek i torebki od Martyny ;)

Chwaliłam się, że będę ciocią? :D Po raz czwarty. B. jest w 4 miesiącu :) Hahhh :)) Ciocia Ola będzie super :)



I moja nowa muzyka na rower :)

Continue reading...

czwartek, 10 czerwca 2010

droga sesjo, uprzejmię proszę, wypierdalaj.




Tak, wiem, wiem. Długo nie pisałam, ale naprawdę średnio dysponuję ostatnio wolnym czasem. Sesja, praca, dzieci, dom. Z dziećmi oczywiście joke. Sesja w pełnym swingu. 4 egzaminy za mną. Z jednego pracę napisałam, czekam na werdykt. Reszta w przyszłym tygodniu... W ilości 4.
Kupiłam właśnie bilety do Łodzi :) 3. lipca. Polska - Kuba. Jadę z ojcem, ma jutro urodziny, więc bilecik w ramach prezentu.
Plany na wakacje niestety wzięły w łeb, więc znów szykuje się na alkoholizację w najczystszej postaci czyli ala Rożnów w drugiej połowie lipca. Mam nadzieję, że alkoholizacja połączona będzie z innymi, bardziej aktywnymi czynnościami. Oby. Się okaże. Od jutra sprzedają bilety na Eclipse'a, więc czeka mnie wycieczka do kina w celu ich zakupu. Maraton ofc. Robward nigdy się nie nudzi :) W związku z tym, że wakacje planuję w drugiej połowie lipca, a urodziny mam odrobinę wcześniej, mam nadzieję, że rodzice wyewakuują się wtedy do Rożnowa a Olcia uczyni imprezę w domu. A jak nie to pewnie na miasto :) Pożyjemy, zobaczymy. W ramach prezentu urodzinowego kupię sobie bilety na Coke Music Life Festival. Oooo tak, Muse, 30 Seconds to Mars, Chemical Brothers... Ahhh, żyć nie umierać. Mamit się dołoży, więc jakoś mocno po kieszeni nie dostanę.
Z rzeczy mniej przyjemnych... okazało się, a raczej po pewnych zachowaniach pewnego osobnika, dotarło do mnie, że jest zupełnie innym człowiekiem niż takim, za którego go uważałam wcześniej. Bananowy dzieciak, ot co. Nie będę się nawet na ten temat rozpisywać, bo kurwica mnie strzela jak tylko pomyślę, że straciłam na to dwa miesiące. A w sumie prawie 4, bo potem kolejne 2 to były moje durne rozkminy. Jaki mam morał? Nie ufać facetom, którzy od dzieciaka mają wszystko co chcą, a gratis mają fundusz powierniczy i są ustawieni do końca życia. Specjalnie nie dziwi mnie fakt, że okazał się aż takim gnojem, bo z moim szczęściem powinnam była to przewidzieć all along, ale nie przewidziałam i mam za swoje.

Torebka od Martyny pokażę jak znajdę kabel od telefonu, bo obecnie mam w pokoju tak ogromny burdel, że czasem trudno znaleźć mi łóżko, kiedy kładę się spać :)
Continue reading...
 

Ginger-Charlotte Copyright © 2009 Designed by Ipietoon Blogger Template In collaboration with fifa
Cake Illustration Copyrighted to Clarice