środa, 25 maja 2011

Karma is turning around :)


Ok. Chyba czas na nowego posta :)
W sumie trochę się działo. Juwenalia, te sprawy :)
Nie powiem, juwenaliowy weekend poprawił moją samoocenę po tysiąckroć. W piątek słyszałam jaka jestem śliczna, a w niedzielę jaka mądra i inteligentna. Tak to ja moge żyć :) Nie wspomnę już o darmowej, ogromnej ilości wódy, którą byłam częstowana w piątek :)




Powoli karma się chyba odwraca. Mam nadzieję. W poniedziałek zostałam bezczelnie obudzona przez W. Ale szybko mu wybaczyłam, bo okazało się, że dzwoni, żeby mnie poinformować, że jedzie w weekend nad jezioro. Nie dopytywałam się czy zabiera ze sobą mojego (mam nadzieję) przyszłego (przynajmniej) partnera seksualnego. Okaże się na miejscu. Ja zasadniczo bardzo chciałam jechać, ale jeszcze w poniedziałek wszystko pod górę. Oprócz W. jadą też moje 2 znajome w te okolice, jakiś wyjazd na żagle z ich uczelni. Wszystko po prostu pięknie się układa pod względem towarzystwa, a tu lipa, bo nagle się okazało, że $ po prostu wyparowała (a tak serio to kupiłam kilka rzeczy, które są must i trzeba się w nie raz na kilka miesięcy zaopatrzyć, do tego bilety na Orange Warsaw, 3 pary butów i $ niet), w pracy mam w piątek nockę i w niedzielę dniówkę. Część świata po prostu się sprzysięgła przeciwko mnie. Ale ja uparte stworzenie jestem, więc załatwiłam i zamieniłam się zmianami. W niedzielę mam na 19, więc cała sobota moja :) Kasa nagle do mnie przyfrunęła, bo kilka tygodni temu pożyczyłam kumpeli kasę i nagle mi ją oddała. Sprawdzałam prognozę pogody, ma być ładnie. Wszystko więc idealnie się układa, nie ma to tamto :) W sobotę jadę więc się opierdalać, opalać i cholera wie co jeszcze :)





Teraz na trochę smutniejszą nutę. W piątek zmarł mój promotor. Wszyscy wiedzieliśmy, że jest chory, ale myśleliśmy, że bardziej na zasadzie pobytu w szpitalu i leczenia, a nie że aż tak z nim kiepsko. Jestem więc promotorless. 2. czerwca ma być jakieś spotkanie w tej sprawie. Się okaże.

Do MCR na żywo jeszcze tylko jakieś 20kilka dni!!!

Continue reading...

niedziela, 15 maja 2011

My Chemical Romace live is going to be epic!


Le sigh. Przytłoczona jestem. Czym? Ano niczym. Dokładnie tym, że nic się nie dzieje. Jak na razie żyję wtorkowym koncertem. Mam nadzieję zebrać ekipę jakąś. Jakąkolwiek. Czemu ludzi trzeba za włosy łonowe ciągnąć na dobry, darmowy koncert?!

Co by w tematyce koncertowej pozostać. Orange Warsaw klepnięty. Kilka godzin temu kupiłam dwa bilety. Tylko na pierwszy dzień. I tak nie mam pojęcia jak wycisnę wolny dzień w tym okresie czerwca. Chcieć to móc. My Chemical Romance jest wystarczającą motywacją. Ledwo, ledwo udało mi się klepnąć bilety na płytę. Za kolejny koncert na trybunach podziękuję. Bilety są zapłacone, czekam teraz aż eventim mi je prześle. A co! Będzie bosko!!



Plan jest więc taki, żeby do końca maja napisać pracę, potem ogarnąć szybciutko sesję. W międzyczasie dostać się na studia i zacząć wakacje.

Sweetcheeks, for you! Nie daj się :*



you know who you are <3

Continue reading...
 

Ginger-Charlotte Copyright © 2009 Designed by Ipietoon Blogger Template In collaboration with fifa
Cake Illustration Copyrighted to Clarice