Huh.
Mówiłam już jak bardzo nienawidzę niedziel?
Nienawidzę.
Jutro mam dwa egzaminy. Czerstwo. Cały ten tydzień ogólnie sucks... 3 egzaminy z przedmiotów, na których łącznie byłam może na 7 wykładach. Nie moja wina, że mam awersję do przynudzających wykładowczyń. Na koniec, w piątek arabski. Nie dość, że na zajęciach byłam raz, bo uważam to za stratę czasu (język orientalny wybierany był "demokratycznie", mniej więcej tak samo demokratycznie jak wybory na Białorusi, więc domyślacie się, że średnio mnie interesuje).
Mój podopieczny wyszedł we wtorek ze szpitala, więc cały czwartek/piątek siedziałam z nim. Tatuś miał sprawy zawodowe do załatwiania. Cóż, przynajmniej $ będzie. Ten tydzień też pewnie. Na razie na wtorek jestem umówiona. Pewnie też trochę grosza wpadnie, więc powoli się odkuję. Czekam też na wszystkie PITy, bo chciałabym złożyć w tym roku wcześniej. Duży dopływ gotówki z pewnością nie zaszkodzi, zwłaszcza, że Opener'a w tym roku nie odpuszczę. A to ładny wydatek.
Ominęła mnie wczoraj impreza :/ Mój zdrowy rozsądek wygrał, bo wiem, że akademickie imprezowanie zawierałoby bliżej nieokreślone hektolitry akademickiej wódy, co znów łączyłoby się z trybem zombi następnego dnia. Co prawdopodobnie wpłynęłoby niekorzystnie na moje zdolności zapamiętywania.
Po wielu próbach nowych podkładów wróciłam do maybelline affcośtam. Jednak jest najlepszy jak dla mnie i mojego przedziału cenowego. Umilam sobie ostatnie chwilę przed położeniem się spać Chuck'iem. Tak, kolejny serial. Jestem na końcówce pierwszego sezonu, ale mogę z czystym sumieniem polecić. Wkurwiłam się też w sobotę, bo amerykańskie telewizyjne burżuje przesunęły Supernatural come back o tydzień! Jak można odmawiać mi dawki Winchester Boys po prawie miesięcznym odwyku?!
Zasadniczo pragnę, żeby ten/przyszły tydzień dobiegł końca i uczelnia dała mi spokój. I może wreszcie wezmę się za pisanie pracy. Ha!
Continue reading...
Mówiłam już jak bardzo nienawidzę niedziel?
Nienawidzę.
Jutro mam dwa egzaminy. Czerstwo. Cały ten tydzień ogólnie sucks... 3 egzaminy z przedmiotów, na których łącznie byłam może na 7 wykładach. Nie moja wina, że mam awersję do przynudzających wykładowczyń. Na koniec, w piątek arabski. Nie dość, że na zajęciach byłam raz, bo uważam to za stratę czasu (język orientalny wybierany był "demokratycznie", mniej więcej tak samo demokratycznie jak wybory na Białorusi, więc domyślacie się, że średnio mnie interesuje).
Mój podopieczny wyszedł we wtorek ze szpitala, więc cały czwartek/piątek siedziałam z nim. Tatuś miał sprawy zawodowe do załatwiania. Cóż, przynajmniej $ będzie. Ten tydzień też pewnie. Na razie na wtorek jestem umówiona. Pewnie też trochę grosza wpadnie, więc powoli się odkuję. Czekam też na wszystkie PITy, bo chciałabym złożyć w tym roku wcześniej. Duży dopływ gotówki z pewnością nie zaszkodzi, zwłaszcza, że Opener'a w tym roku nie odpuszczę. A to ładny wydatek.
Ominęła mnie wczoraj impreza :/ Mój zdrowy rozsądek wygrał, bo wiem, że akademickie imprezowanie zawierałoby bliżej nieokreślone hektolitry akademickiej wódy, co znów łączyłoby się z trybem zombi następnego dnia. Co prawdopodobnie wpłynęłoby niekorzystnie na moje zdolności zapamiętywania.
Po wielu próbach nowych podkładów wróciłam do maybelline affcośtam. Jednak jest najlepszy jak dla mnie i mojego przedziału cenowego. Umilam sobie ostatnie chwilę przed położeniem się spać Chuck'iem. Tak, kolejny serial. Jestem na końcówce pierwszego sezonu, ale mogę z czystym sumieniem polecić. Wkurwiłam się też w sobotę, bo amerykańskie telewizyjne burżuje przesunęły Supernatural come back o tydzień! Jak można odmawiać mi dawki Winchester Boys po prawie miesięcznym odwyku?!
Zasadniczo pragnę, żeby ten/przyszły tydzień dobiegł końca i uczelnia dała mi spokój. I może wreszcie wezmę się za pisanie pracy. Ha!